Ratownik Medyczny Daniel Polak: nie bądźcie obojętni, pomagajcie
Dziś, 13 października obchodzimy Dzień Ratownictwa Medycznego.
Daniel Polak, Ratownik Medyczny kozienickiego szpitala, mieszkaniec Dęblina, często jest w miejscach, z których inni uciekają. Skupiony, żeby wykonać swoje zadanie jak najlepiej, jeszcze lepiej niż poprzednim razem. “Niestety z moją pracą wiążą się ludzkie nieszczęścia, które zostawiają swój ślad na psychice” – mówi.
Czy lubisz swoją pracę?
Czy lubię swoją prace? Oczywiście, mógłbym nawet powiedzieć, że zostałem do niej stworzony. W tym momencie muszę podziękować swojemu Tacie, który zaraził mnie chęcią pomagania innym. Gdy byłem mały zabierał mnie ze sobą do pracy. Niestety nie była mi pisana kariera „STRAŻAKA”, którą mój „BOHATER” zakończył w tym roku, jednak cieszę się z tego kim zostałem. Choć czasem bywa naprawdę ciężko, zdania nie zmienię.
Moja praca jest niestety bardzo wymagająca. Jeździmy w miejsca, z których często inni uciekają. My jednak nie możemy się poddać. Od naszych decyzji zależy ludzkie życie.
Jak wygląda sprawa z zatrudnieniem?
W zależności od placówki, ratownicy zatrudniani są na etacie, lub na kontrakcie. Niestety w drugim przypadku stajemy się więźniami swojej pracy. Jeżeli chcemy zarobić musimy pracować. Jeżeli chcemy odpocząć nie zarabiamy, w przypadku choroby też zostajemy z niczym. Dostajemy pieniądze jedynie za wypracowane godziny. Osobiście nigdy nie zrezygnuje z etatu, który daje mi nadzieje, że na starość dostanę coś za swoją prace.
Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w tym zawodzie?
Największym minusem mojej pracy są wyjazdy do dzieci. Sam jestem ojcem trójki. Niestety z własnego doświadczenia wiem, że nie da się uniknąć wypadków domowych. Pozostają także wypadki komunikacyjne i rolnicze.
Całe życie będę pamiętał chłopca, który nadział się na płot. Kawałek ogrodzenia wbiło mu się pod brodą. Mechanizm wypadku był na tyle szczęśliwy, że grot ominął najważniejsze naczynia. Chłopiec żyje, niestety blizna zostanie mu na całe życie.
Jak się czujesz ratując ludzi?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Pamiętam tylko niesamowitą radość, jak kiedyś zdarzyło nam się odebrać poród. Emocje nie do opisania. Zawsze walczę o ludzkie życie, a wtedy zdarzył nam się cud narodzin.
A którą akcję ratunkową pamiętasz najbardziej?
Staram się ich nie pamiętać. Niestety z moją pracą wiążą się ludzkie nieszczęścia, które zostawiają swój ślad na psychice. Trzeba wypracować sobie odpowiednie podejście by nie zwariować. Zdarzają się w naszym zawodzie przypadki, po których ludzie rezygnują z pracy. Śmiejemy się z kolegami, że pewnych rzeczy nie da się „odwidzieć”.
Każdy wyjazd niesie ze sobą coś innego. Po udanej akcji czuję satysfakcje i szczęście, że udało mi się wygrać ze śmiercią. Niestety nie zawsze tak jest i wtedy przychodzi chwila zwątpienia, bezradności, żalu. Jednak trzeba się podnieść i iść dalej by nieść pomoc potrzebującym.
Po wypadkach często zdarza mi się analizować sytuację, rozmyślając co można było zrobić lepiej. Rozmawiam o tym z kolegami. By następnym razem wyeliminować ewentualne błędy i stanąć przed wami z podniesionym czołem.
Kilka lat temu zrezygnowałeś z ratownictwa. Podasz powód?
Moja historia zaczęła się w Ryckim szpitalu, w czasach jego świetności. Podczas studiów wypracowałem tam mnóstwo godzin. Pracowali tam wspaniali ludzie, którzy przekazali mi swoją wiedzę. Do tej pory utrzymuje z nimi kontakt. Czekał tam już na mnie etat i niestety nastąpił krach. Rycki szpital przejęła inna firma, zwolniono wielu ludzi. Niestety z nową firmą ciężko było się dogadać. Ściągnęła ona swoich ludzi. Więc nie podjąłem tam pracy.
Potem składałem podanie do kilku szpitali jednak nie było zainteresowania młodym ratownikiem po studiach. Lubię pogłębiać swoją wiedzę, tak więc moje CV jest troszkę długie. W jednym ze szpitali Pani zapytała mnie – po co mi tyle tego. Tak więc zwątpiłem, zabrałem jej swoje CV i na kilka lat pożegnałem się z ratownictwem.
Potem postanowiłeś jednak wrócić. Czemu?
Pewnego dnia znajomy zaproponował mi kilka godzin miesięcznie, jako pracę dorywczą w swojej firmie. Pracowałem tam jako Ratownik-Kierowca. Jeszcze przed podjęciem tej pracy mój serdeczny kolega i mentor Piotr, cały czas chciał zachęcić mnie do powrotu do zawodu. No i stało się, zdecydowałem się i wróciłem.
Jak widać na załączonych zdjęciach pracujemy razem – za co mu serdecznie DZIĘKUJĘ. Wróciłem do zawodu bo lubię to robić. Nawet poza pracą zdarza mi ratować ludzkie życie. Nie wiem czy to moje przekleństwo czy czyjeś szczęście, ale już kilkukrotnie zdarzyło mi się najechać na wypadek samochodowy. Niedawno pod osiedlowym sklepikiem zdarzyło mi się prowadzić resuscytacje, człowiek miał szczęście, że akurat byłem w pobliżu. Żyje i ma się dobrze.
Jak wygląda Twoja praca w czasie koronawirusa. Z czym trzeba się mierzyć?
Praca w czasie pandemii jest bardzo ciężka. Kombinezony i maski nie ułatwiają jej nam. Ograniczają swobodę ruchu i jest w nich bardzo ciepło. Szybciej się męczymy a czas wyjazdów jest znacznie wydłużony. Często zdarza się, że musimy jechać do oddalonego szpitala bo w najbliższych nie ma miejsca. Rekordowa trasa o której wiem to 203 km. Na szczęście ten wyjazd nie dotyczył mnie.
Zdarzyło mi się za to jeździć ponad 100 km w jedną stronę od domu pacjenta do szpitala. Nie muszę chyba mówić, że taki wyjazd potrafi trwać wiele godzin. Każdy człowiek potrzebuje jedzenia i picia, nie mówiąc już o potrzebach fizjologicznych, których nie można było tak łatwo załatwić.
Pamiętam jeden dzień, który zaczęliśmy wcześnie rano a zakończyliśmy o 22. Już myślałem, że uda nam się odpocząć, gdy przyszło zgłoszenie, że jesteśmy oddelegowani na teren miasta Warszawy, w kolejce wisiało ponad 200 zgłoszeń. Niestety noc była bardzo długa.
Na zakończenie mam jedną prośbę: „Nie bądźcie obojętni, pomagajcie”.